Doznawaliście kiedyś
emocji, które uzależniały i sprawiały, że wciąż chcieliście wracać po więcej? Czuliście
się jednocześnie silni i poddani kontroli niewidzialnej siły? Woleliście cierpieć,
niż nie czuć nic?
... jest jak narkotyk, krąży w mojej krwi jeszcze długo po zażyciu. Na każdą kolejną dawkę czekam rozgorączkowana, wchłaniam go najgłębiej, jak mogę, napełniam płuca, wpuszczam do krwioobiegu. Mąci mi myśli, rozpycha się w moim umyśle, każe na siebie czekać zbyt długo.
Wiem, że mi szkodzi, ale daję się wciągnąć jeszcze bardziej, pragnę poczuć mocniej. Nie martwię się, że przedawkuję, odważnie zmierzam na sam szczyt. Ale boję się, co zrobię, kiedy go zabraknie, kiedy zniszczy mnie na tyle, że nie będę miała wyjścia i będę musiała go odstawić. Rozkosz okupiona jest lękiem o to, że po każdym uniesieniu trzeba zejść na ziemię. Ale nie chcę się bać, chcę jak najdłużej celebrować ten haj. Instynkt podpowiada, by uciekać, ale spragnione zmysły żądają zaspokojenia.
Daje mi ogromną siłę sprawiając też, że ziemia obsuwa mi się spod nóg. Jestem już cała w jego władaniu, choć wiem, że kiedyś muszę się wyrwać.
Czy warto mieć nadzieję, że toksyczna substancja nie będzie mi już szkodzić, bo stanie się nieodłącznym składnikiem mojej krwi? Czy narkotyk zmieni się w remedium?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz