Spotkałyśmy się dziś z K. i ku zadowoleniu każdej z nas doszłyśmy do wniosku, że fantastycznie jest spotkać się poza murami szpitala i porozmawiać o czym innym niż kto chrapie, komu się poprawiło, a komu nie i co będzie na obiad. Wolne od przygnębiającej szpitalnej codzienności mogłyśmy porozmawiać o życiu, które toczy się tuż na naszych oczach, nie gdzieś w oddali, poza naszym zasięgiem, zawieszone na nieokreślony czas szpitalnego zniewolenia. Z ożywieniem opowiadałyśmy sobie co nas cieszy i buduje, co nam się udało, chwaliłyśmy się za postępy w zdrowieniu. Mimo, że nie obeszło się bez historii o rozczarowaniach i porażkach, wiemy, że jesteśmy już zdolne by stawiać im czoła, że radzimy sobie najlepiej, jak potrafimy. Czasem wciąż się potykamy, ale jest już w nas wola walki, by podnieść się o własnych siłach.
Jestem wolna od ciężkich kajdanów nałożonych mi przez chorobę. Nie definiuje mnie już ona, nie jest tym, kim jestem, jedynie tym, co jest ze mną, obok mnie, z czym mogę koegzystować. Jeszcze niedawno byłam tak bardzo w swojej głowie, choroba trawiła mnie od środka i pragnęłam tylko uwolnić się. Myślałam tylko o tym, że jest ze mną źle i że nie chce być lepiej. Zaczynałam zdrowieć wciąż od nowa, po wielokroć odbywałam swoją rekonwalescencję, ale za każdym razem kończyło się to powrotem do ciemnych, mrocznych miejsc w mojej duszy. Teraz nie drżę już każdego wieczora, czy o poranku mojego umysłu nie przesłoni czarna chmura. Godzę się ze swoją rzeczywistością i nie wpadam w panikę. Bawią mnie czasem zmiany wielu odcieni mojego natroju, pokazują, jak bardzo jestem ludzka.
Ten ciepły, słoneczny letni dzień pozwolił mi docenić moją wolność, w każdym jej znaczeniu.
Dla tych, którzy wciąż szukają swojej wolności...