Wróciły... złośliwe podszepty. "Jesteś do niczego!", "Nie nadajesz się!", "Szkoda na Ciebie świeżego, wiosennego powietrza!" Głowa mi pęka od tych wrzasków, które wyciskają łzy do zaspanych oczu.
Schowałam się, to potrafię najlepiej, wciąż uczę się walczyć zamiast chować głowę w piasek. Wyciągam wtyczkę z tego okrutnego odbiornika, sen niesie błogą nieświadomość. Prędzej czy później budzę się jednak w bezlitosnej rzeczywistości.
Cierpimy tak, jak się rodzimy - bezbronni.
Martwią się, chcą pomóc, mają dobre chęci, ale tylko my znamy ogrom tego smutku, który zalewa wysoką falą, aż nie starcza oddechu. Tylko my autentycznie wierzymy, że jesteśmy zerem, mniej, niż niczym. Nie potrafią więc zrozumieć czegoś, w co sami nie wierzą. Służą nam za światełko w tunelu, wskazują drogę, ale nie mogą się z niego za nas wydostać.
Martwią się, chcą pomóc, mają dobre chęci, ale tylko my znamy ogrom tego smutku, który zalewa wysoką falą, aż nie starcza oddechu. Tylko my autentycznie wierzymy, że jesteśmy zerem, mniej, niż niczym. Nie potrafią więc zrozumieć czegoś, w co sami nie wierzą. Służą nam za światełko w tunelu, wskazują drogę, ale nie mogą się z niego za nas wydostać.
Przywołuję wieczór o wiele za wcześnie, otulam się szczelnie kołdrą, jak kamizelką bezpieczeństwa. Czekam czy ranek przyniesie ulgę, czy kolejny taki dzień, kiedy będę sobie próbowała wmówić, że jestem warta, by żyć życiem, które mi dano...