niedziela, 13 września 2015

Upadłam...potknęłam się o własne nogi na prostej drodze, kiedy dziarsko maszerowałam z podniesioną głową. Klęcząc otrząsam się zdziwiona. Ciężko jest się podnieść, kiedy czarne szpony lęku znów chwytają za gardło. Trudno jest pamiętać świat widziany niedawno optymistycznie przez różowy, słoneczny filtr. Z niedowierzaniem przyjmuję do wiadomości, że wystarczyło kilka dni bez tych cholernych pastylek, żeby wpędzić się znowu w czarną rozpacz. Jestem tak żałośnie zdana na łaskę kilku okrągłych pigułek, że z rozgoryczenia chce mi się płakać. Notatka do samej siebie: nie zgrywaj kozaka. ;)

Powietrze pachnie już schyłkiem lata, wilgoć przenika chłodem i jakby automatycznie zamykają się w moim sercu jakieś drzwi. Drżę o to, że więcej teraz będzie takich dni, w które będę rozgrzewać dłonie kubkiem herbaty i zastanawiać się, czy ciężkie zimowe chmury nie zasnują też mojego horyzontu.
Zmroziło mnie ostatnio wspomnienie szpitalnej "przygody" i natychmiast natchnęło postanowieniem, że w tym roku nie będzie zimnych nocy w towarzystwie normalnych inaczej, kiepskiej kuchni i siwego, duszącego dymu unoszącego się w powietrzu. W tym roku postanawiam walczyć do upadłego, brać się za bary sama ze sobą i nie bać się prosić o pomoc.


A to nawet jeszcze nie Nowy Rok... :)