niedziela, 4 stycznia 2015

Gdy powracają demony...


Skulona we własnych objęciach powoli, po cichutku umieram w środku... Łzy unoszą się na powierzchni wody. Skóra cierpnie i kurczy się w napięciu. Umysł mącą zwodnicze podszepty "nie ma już o co walczyć, odpuść". Przez moment brzmią tak sensownie, odruchowo rozglądam się za czymś ostrym, ale wiem, że nie mam odwagi uciec w niebyt. Lęk rozrywa mnie od środka. Dusza na kolanach, błaga o litość. Ile jeszcze zniosę, zanim odejdę od zmysłów? Miotam się w dyskomforcie, zasiskam zęby i pięści. Jak powietrza znów pragnę tabletek. Marzę by znów poczuć błogą ulgę, którą dają tylko one. Nie myślę już klarownie, ciało pokrywa zimny pot, dłonie drżą. W głowie słyszę swój własny, przenikliwy krzyk. Cichnie, a ja opadam zmęczona.