niedziela, 25 października 2015

czwartek, 17 września 2015

Życie zaczyna się po trzydziestce?

Kobieta po trzydziestce wypatruje pierwszych zmarszczek i siwych włosów. Kobieta po trzydziestce pokornie wklepuje krem pod zapuchnięte oczy. Kobieta po trzydziestce nie tańczy do białego rana i odmawia sobie trzeciego kieliszka wina, bo nie ma już kondycji dwudziestolatki. Kobieta po trzydziestce musi włożyć mnóstwo wysiłku w aktywność fizyczną, bo tylko wtedy jest szansa, że jej ciało będzie przypominało to sprzed 10 lat, kiedy nie musiała się marwić o zbędne kilogramy. Kobieta po trzydziestce dba o wystarczającą ilość snu, zdrowe odżywianie, inwstuje w zabiegi medycyny estetycznej, wszystko po to, by zachować młodość, by oszukać czas. Kobieta po trzydziestce odlicza ile czasu oddala ją już od dwudziestu lat i drży na myśl, ile zbliża ją do czterdziestki.
Są takie dni, kiedy nie przekonuje mnie stwierdzenie, że to najlepszy wiek, bo mamy jeszcze witalność młodego człowieka, ale doświadczenie kogoś dojrzalszego. Czasem chciałabym po prostu cofnąć czas nawet, jeśli miałabym popełniać kolejne błędy i uczyć się życia od nowa.


Choroba jest złodziejem czasu, dlatego nauczyłam się cieszyć każdą chwilą, docenić czułą pieszczotę promieni słońca, zapach leśnego runa i skoszonej trawy, wibrujące światła miasta, zachód słońca, wiadomość od przyjaciela, uśmiech nieznajomego. Dlaczego więc mam poczucie, że te chwile mijają tak szybko, że czas przemyka mi przez palce jak piasek w klepsydrze. Próbuję nachapać się życia, nadrobić stracone chwile, szkoda mi czasu na sen, zapełniam swój grafik po brzegi. Ale prawda jest taka, że nie mogę odzyskać straconego czasu. Napawa mnie to pewnym buntem, frustracją i złością na chorobę, ale i smutkiem. Nie ma we mnie zgody na to, że czas upływa, a każdy dzień przybliża mnie do starości. Jedyne, co mogę zrobić, to schować tę myśl głęboko w sobie i próbować dalej czerpać satysfakcję z tego, co proponuje mi życie.

niedziela, 13 września 2015

Upadłam...potknęłam się o własne nogi na prostej drodze, kiedy dziarsko maszerowałam z podniesioną głową. Klęcząc otrząsam się zdziwiona. Ciężko jest się podnieść, kiedy czarne szpony lęku znów chwytają za gardło. Trudno jest pamiętać świat widziany niedawno optymistycznie przez różowy, słoneczny filtr. Z niedowierzaniem przyjmuję do wiadomości, że wystarczyło kilka dni bez tych cholernych pastylek, żeby wpędzić się znowu w czarną rozpacz. Jestem tak żałośnie zdana na łaskę kilku okrągłych pigułek, że z rozgoryczenia chce mi się płakać. Notatka do samej siebie: nie zgrywaj kozaka. ;)

Powietrze pachnie już schyłkiem lata, wilgoć przenika chłodem i jakby automatycznie zamykają się w moim sercu jakieś drzwi. Drżę o to, że więcej teraz będzie takich dni, w które będę rozgrzewać dłonie kubkiem herbaty i zastanawiać się, czy ciężkie zimowe chmury nie zasnują też mojego horyzontu.
Zmroziło mnie ostatnio wspomnienie szpitalnej "przygody" i natychmiast natchnęło postanowieniem, że w tym roku nie będzie zimnych nocy w towarzystwie normalnych inaczej, kiepskiej kuchni i siwego, duszącego dymu unoszącego się w powietrzu. W tym roku postanawiam walczyć do upadłego, brać się za bary sama ze sobą i nie bać się prosić o pomoc.


A to nawet jeszcze nie Nowy Rok... :)

środa, 22 lipca 2015

Pragnienie wolności


Spotkałyśmy się dziś z K. i ku zadowoleniu każdej z nas doszłyśmy do wniosku, że fantastycznie jest spotkać się poza murami szpitala i porozmawiać o czym innym niż kto chrapie, komu się poprawiło, a komu nie i co będzie na obiad. Wolne od przygnębiającej szpitalnej codzienności mogłyśmy porozmawiać o życiu, które toczy się tuż na naszych oczach, nie gdzieś w oddali, poza naszym zasięgiem, zawieszone na nieokreślony czas szpitalnego zniewolenia. Z ożywieniem opowiadałyśmy sobie co nas cieszy i buduje, co nam się udało, chwaliłyśmy się za postępy w zdrowieniu. Mimo, że nie obeszło się bez historii o rozczarowaniach i porażkach, wiemy, że jesteśmy już zdolne by stawiać im czoła, że radzimy sobie najlepiej, jak potrafimy. Czasem wciąż się potykamy, ale jest już w nas wola walki, by podnieść się o własnych siłach.

Jestem wolna od ciężkich kajdanów nałożonych mi przez chorobę. Nie definiuje mnie już ona, nie jest tym, kim jestem, jedynie tym, co jest ze mną, obok mnie, z czym mogę koegzystować. Jeszcze niedawno byłam tak bardzo w swojej głowie, choroba trawiła mnie od środka i pragnęłam tylko uwolnić się. Myślałam tylko o tym, że jest ze mną źle i że nie chce być lepiej. Zaczynałam zdrowieć wciąż od nowa, po wielokroć odbywałam swoją rekonwalescencję, ale za każdym razem kończyło się to powrotem do ciemnych, mrocznych miejsc w mojej duszy. Teraz nie drżę już każdego wieczora, czy o poranku mojego umysłu nie przesłoni czarna chmura. Godzę się ze swoją rzeczywistością i nie wpadam w panikę. Bawią mnie czasem zmiany wielu odcieni mojego natroju, pokazują, jak bardzo jestem ludzka.

Ten ciepły, słoneczny letni dzień pozwolił mi docenić moją wolność, w każdym jej znaczeniu.


Dla tych, którzy wciąż szukają swojej wolności...

piątek, 3 lipca 2015

One of those days...

Dziś jest jeden z tych dni, kiedy po raz pierwszy od... tak dawna, że już nie pamiętam, doceniłam absolutnie wszystko, czym obdarował mnie los i poczułam niczym nie zmącony spokój, że cokolwiek się wydarzy będzie, jak to mówią, dobrze ;) Choroba doświadcza mnie bezlitośnie, ale ile dzięki niej mogłam poczuć i przeżyć. Mania pozwoliła mi doświadczać wszystkimi zmysłami mocniej i bardziej niż mogłabym sobie kiedykolwiek wyobrazić. Depresja sprawiła, że walczę wciąż mocniej i uczę się nie poddawać, że moja skóra jest nieco grubsza i lepiej mnie chroni. Teraz jestem po środku i mam trzeźwy ogląd sytuacji i stwierdzam, że prezentuje się ona całkiem zachęcająco :)

Zapachnie banałem, ale na co tu narzekać, skoro mam dwie rączki i nóżki, dach nad głową, muzykę, przyjaciół, słońce i... wolność. Dzisiaj absolutnie nic więcej nie jest mi potrzebne! A jutro jest kolejny, pełen możliwości dzień... <3



środa, 6 maja 2015

Big girls cry when their hearts are breaking...

Wróciły... złośliwe podszepty. "Jesteś do niczego!", "Nie nadajesz się!", "Szkoda na Ciebie świeżego, wiosennego powietrza!" Głowa mi pęka od tych wrzasków, które wyciskają łzy do zaspanych oczu. 
Schowałam się, to potrafię najlepiej, wciąż uczę się walczyć zamiast chować głowę w piasek. Wyciągam wtyczkę z tego okrutnego odbiornika, sen niesie błogą nieświadomość. Prędzej czy później budzę się jednak w bezlitosnej rzeczywistości.
Cierpimy tak, jak się rodzimy - bezbronni.
Martwią się, chcą pomóc, mają dobre chęci, ale tylko my znamy ogrom tego smutku, który zalewa wysoką falą, aż nie starcza oddechu. Tylko my autentycznie wierzymy, że jesteśmy zerem, mniej, niż niczym. Nie potrafią więc zrozumieć czegoś, w co sami nie wierzą. Służą nam za światełko w tunelu, wskazują drogę, ale nie mogą się z niego za nas wydostać.
Przywołuję wieczór o wiele za wcześnie, otulam się szczelnie kołdrą, jak kamizelką bezpieczeństwa. Czekam czy ranek przyniesie ulgę, czy kolejny taki dzień, kiedy będę sobie próbowała wmówić, że jestem warta, by żyć życiem, które mi dano...



poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Cieszę się, że nie ominęło mnie tych kilka tak ulotnych chwil, kiedy świat budzi się spowrotem do życia. Chciałam być ich uważnym świadkiem na każdym etapie. Obserwowałam bacznie zielone pączki, rosnące prawie na moich oczach. Cieszyłam wzrok rozpychającą się bezceremonialnie zielenią. Odważnie patrzyłam prosto w słońce, coraz cieplej muskające moją twarz. 
Łatwo jest przegapić te dosłownie kilka dni, kiedy szary i nijaki, zimowy świat znów zaczyna nabierać kształtów i kolorów. Nie chciałam sobie w tym roku na to pozwolić, nie chciałam, by omijało mnie życie.
Teraz oddycham jakby pełniej, mocniej. Całą sobą chłonę i generuję energię. Doceniam fakt, że mogę świadomie uczestniczyć w tym cyklu. Doceniam fakt, że jestem...



sobota, 11 kwietnia 2015

Anatomia uzależnienia



Doznawaliście kiedyś emocji, które uzależniały i sprawiały, że wciąż chcieliście wracać po więcej? Czuliście się jednocześnie silni i poddani kontroli niewidzialnej siły? Woleliście cierpieć, niż nie czuć nic?

... jest jak narkotyk, krąży w mojej krwi jeszcze długo po zażyciu. Na każdą kolejną dawkę czekam rozgorączkowana, wchłaniam go najgłębiej, jak mogę, napełniam płuca, wpuszczam do krwioobiegu. Mąci mi myśli, rozpycha się w moim umyśle, każe na siebie czekać zbyt długo. 
Wiem, że mi szkodzi, ale daję się wciągnąć jeszcze bardziej, pragnę poczuć mocniej. Nie martwię się, że przedawkuję, odważnie zmierzam na sam szczyt. Ale boję się, co zrobię, kiedy go zabraknie, kiedy zniszczy mnie na tyle, że nie będę miała wyjścia i będę musiała go odstawić. Rozkosz okupiona jest lękiem o to, że po każdym uniesieniu trzeba zejść na ziemię.  Ale nie chcę się bać, chcę jak najdłużej celebrować ten haj. Instynkt podpowiada, by uciekać, ale spragnione zmysły żądają zaspokojenia.
Daje mi ogromną siłę sprawiając też, że ziemia obsuwa mi się spod nóg. Jestem już cała w jego władaniu, choć wiem, że kiedyś muszę się wyrwać.
Czy warto mieć nadzieję, że toksyczna substancja nie będzie mi już szkodzić, bo stanie się nieodłącznym składnikiem mojej krwi? Czy narkotyk zmieni się w remedium?

niedziela, 1 lutego 2015

Zrzucam ubranie, zmywam z siebie resztki dnia. Składam broń, walczyłam dziś dzielnie, zasłużyłam by ufnie położyć głowę na poduszce. Trzymałam się już jedynie na włosku, balansowałam na granicy z porażką. Czułam jak mój umysł resztkami sił wkładał wielki wysiłek, by nie pozwolić mi się poddać.

Codziennie zmagam się od nowa z wrogim najeźdzcą zwątpienia, że cokolwiek ma sens. Stawiam czoła słabości i chęci schowania się przed światem. Jak tarczą chronię się przed atakami moich demonów, których obecność czuję tuż pod skórą. Przekonuję siebie, że warto wstać z łóżka, że śniadanie będzie smakowało, słońce świeciło, muzyka płynęła kojącymi falami, a towarzystwo innych odwróci uwagę od złych myśli. Walczę by uwierzyć, że warto być.

Jeśli wygrywam, każdego wieczora chwalę siebie za kolejną wygraną bitwę. Jedną z wielu, bowiem moją codziennością jest nieustająca wojna z samą sobą. Każdy zachód słońca niesie ze sobą pytanie: czy jutro przeciwnik będzie dla mnie równie łaskawy? Czy starczy mi sił, aby nie ponieść klęski? Jutro walka zaczyna się od nowa, obym i tym razem nie poddała się, zanim kolejny dzień dobiegnie końca...


niedziela, 4 stycznia 2015

Gdy powracają demony...


Skulona we własnych objęciach powoli, po cichutku umieram w środku... Łzy unoszą się na powierzchni wody. Skóra cierpnie i kurczy się w napięciu. Umysł mącą zwodnicze podszepty "nie ma już o co walczyć, odpuść". Przez moment brzmią tak sensownie, odruchowo rozglądam się za czymś ostrym, ale wiem, że nie mam odwagi uciec w niebyt. Lęk rozrywa mnie od środka. Dusza na kolanach, błaga o litość. Ile jeszcze zniosę, zanim odejdę od zmysłów? Miotam się w dyskomforcie, zasiskam zęby i pięści. Jak powietrza znów pragnę tabletek. Marzę by znów poczuć błogą ulgę, którą dają tylko one. Nie myślę już klarownie, ciało pokrywa zimny pot, dłonie drżą. W głowie słyszę swój własny, przenikliwy krzyk. Cichnie, a ja opadam zmęczona.